Jak uratować zanikający świat orkiestr dętych? Czy górnicze i hutnicze tradycje muzyczne mogą jeszcze porwać młodych? Marlena Hermanowicz – edukatorka, animatorka kultury, pisarka i ambasadorka orkiestr – w szczerej rozmowie opowiada o muzycznej pasji, alarmujących liczbach, pomysłach na zmianę i o tym, dlaczego warto wyjść z muzyką na chodniki.
– Skąd wzięła się Pani miłość do muzyki?
– Muzyka towarzyszyła mi od dzieciństwa – jest głęboko zakorzeniona w mojej rodzinie. Choć urodziłam się w Rudzie Śląskiej, moi rodzice przyjechali tu z Radomszczyzny, która jest regionem niezwykle umuzykalnionym i rozśpiewanym. Moja mama pięknie śpiewała mi od dziecka. Niedawno odkryłam, że mój dziadek był nawet śpiewakiem ludowym, takim śpiewaczym liderem, który intonował pieśni podczas ważnych uroczystości we wsi. Z kolei rodzina ze strony ojca pochodzi z terenów dzisiejszej Białorusi, co sprawia, że mocny, polifoniczny, wschodni śpiew mam chyba w genach. Moja ścieżka edukacyjna jest dość interdyscyplinarna. Ukończyłam studia na Uniwersytecie Śląskim, Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu oraz we wrocławskim Oddziale Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. Ludwika Solskiego. Zawodowo jestem kierownikiem Działu Edukacji i Interpretacji Dziedzictwa w Muzeum Hutnictwa w Chorzowie. Byłam również dyrektorką artystyczną Teatru Bezpańskiego działającego w Rudzie Śląskiej. Piszę teksty sztuk teatralnych, które są wystawiane na scenie i publikowane m.in. w miesięczniku poświęconym dramaturgii polskiej „Dialog”. Prowadzę Bytomski Kolektyw Śpiewaczy. Zrealizowałam ponad 150 projektów kulturalnych. Jestem społeczną ambasadorką górnośląskich orkiestr dętych. Dlatego też stwierdzam głośno, że nasze orkiestry dęte – mimo ich niewątpliwego potencjału – są dziś gatunkiem zagrożonym wyginięciem…
– Co przeszkadza w ich rozwoju?
– Strach przed zmianą. Często kapelmistrzowie boją się, że coś nowego nie spodoba się publiczności. Gramy „pod nóżkę”, zamiast wychowywać publiczność, kształtować gusta. Gdy robimy wciąż to samo, nic się nie zmienia – „Karolinka” pozostaje „Karolinką”. Warto ją interpretować, dodawać nowe elementy, dawać impuls do rozwoju muzykom. Paradoksalnie największy problem to nie brak pieniędzy, ale niejednokrotnie brak ludzi chętnych do grania. Zdecydowanie brakuje kompleksowego systemu wspierającego kontynuację ruchu muzycznego. Bez amatorskiego grania dla przyjemności, bez przypomnienia sobie o korzeniach – nie ruszymy dalej. Samorządy generalnie nie rozmawiają z orkiestrami, nie rozumieją ich wartości. Orkiestry kojarzą się z sentymentem, Barbórką, dzieciom nawet z pogrzebami… A przecież to żywa kultura!
– Są przecież festiwale orkiestr dętych…
– Ale nikogo dzisiaj nie interesują przeglądy orkiestr dętych w takiej formule, w jakiej są realizowane. Każdej orkiestrze wydaje się, że ma wyjątkowy repertuar, ale tak nie jest. Coraz rzadziej usłyszeć można autentyczny górniczy repertuar, ale dzisiaj także szuka się nowej, świeżej krwi, mariaży muzycznych, nowych doświadczeń. Projekty wokół orkiestr dętych mogą być przecież generycznie nowe, świeże, ożywcze, oparte oczywiście na sentymencie, ale jednocześnie otwierające nowe perspektywy. Organizatorzy festiwali, jak na przykład w Rudzie Śląskiej, nie wykonują tego kroku do przodu, nie mają chociażby kuratora, specjalisty, który by nadał temu ton. To miasto ma niesamowite tradycje, festiwal odbywa się w parku imienia Augustyna Kozioła, a orkiestra KWK Pokój jest spadkobiercą sztandarowej orkiestry dętej, która pod batutą legendarnego kapelmistrza była kiedyś reprezentacyjną orkiestrą Ministerstwa Górnictwa. Mamy potencjał na stworzenie unikatowego produktu w skali regionu, jako część Górnośląsko-Zagłębiowskiej Metropolii. I tak niewiele się dzieje…
– Jak wygląda sytuacja liczbowo?
– Sytuacja jest alarmująca. W 1995 roku, 30 lat temu, w Śląskim Związku Chórów i Orkiestr było wpisanych 114 zespołów. Dzisiaj spośród górniczych zespołów zostało jedynie 27. Nikt kompletnie nie mówi o orkiestrach hutniczych, a to jest dla mnie biała plama i przedmiot badań. Z kilkudziesięciu orkiestr hutniczych w Polsce, o ile mi wiadomo, zostały tylko trzy, działające pod zakładami pracy. Górnicze orkiestry są bardziej rozpoznawalne, mają silny ceremoniał i repertuar, hutnicze – jak całe hutnicze dziedzictwo miały zdecydowanie mniej szczęścia. Szkoda, że niemal zniknęły – ich historia jest fascynująca i zasługuje na pamięć. Ostatnio, w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat, zniknęła z mapy orkiestra dęta Huty Batory, reprezentująca zakład o ponad 150-letnich tradycjach. Nikt nie zareagował. Huty zniknęły już jakiś czas temu, a orkiestry utrzymują się głównie dzięki staraniom kapelmistrzów – ich nerwom, sercom i poświęconemu czasowi. Nie ma wciąż systemowego wsparcia dla tych zespołów, które pozwoliłoby im pozyskiwać nowych uczestników i odbiorców. Obecnie w większości orkiestr dętych grają zawodowcy, którzy potrzebują umów, stałego wynagrodzenia. To nie jest już amatorski ruch muzyczny, co w efekcie prowadzi do kurczenia się zespołów. Średnia wieku kapelmistrzów jest wysoka; to niejednokrotnie starsi panowie, którzy są na emeryturach, nie odnajdują się w realiach mediów społecznościowych, nie myślą o strategii kreowania wizerunku czy doborze repertuaru dla młodych, często nie potrafią docierać do młodych ludzi, niechętnie wychowują sobie następców. Wszystko opiera się zazwyczaj na jednym człowieku, na kapelmistrzu, a po jego śmierci zespół po prostu znika.
– Jak na to można poradzić? Czy taka realna pomoc może mieć nowoczesną formułę? Mamy XXI wiek…
– Jest wiele możliwości! Od 2014 roku zajmuję się orkiestrami, a od 2018 roku przy wsparciu instytucji Katowice Miasto Ogrodów realizuję inicjatywę „Kultura Dęta” wspierającą merytorycznie zespoły. Jestem kuratorką projektu „Katowicki Orkiestrowy Uniwersytet Ludowy”, w ramach którego przez sześć lat kilka tysięcy dzieci w Katowicach wzięło udział w warsztatach gry na instrumentach dętych w ramach zajęć szkolnych. Obecnie inicjatywa realizowana jest w 4 szkołach podstawowych w Katowicach oraz siedzibie instytucji Katowice Miasto Ogrodów. Darmowe zajęcia ruszają od września. Część z nich poszła do szkół muzycznych lub zasila lokalne orkiestry. Trzeba wrócić do zdrowego, amatorskiego ruchu muzycznego, do korzeni. W Małopolsce, gdzie jest sporo orkiestr strażackich, funkcjonuje specjalny fundusz dla orkiestr, w ramach którego mogą aplikować. Taka właśnie inicjatywa na poziomie województwa byłaby fantastycznym rozwiązaniem. Sama zajmuję się pisaniem wniosków o dofinansowanie dla orkiestr, aby miały możliwości rozwoju w kontekście edukacyjnym, promocyjnym, upowszechnieniowym czy dokumentacyjnym. Od 2022 roku, w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, badałam, czy orkiestry dęte są gatunkiem zagrożonym wyginięciem, niestety, wygląda na to, że w wielu aspektach są… Wpisanie tradycji górniczych orkiestr dętych na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa Kulturowego dało wymierny efekt: orkiestrom łatwiej ubiegać się o środki z Ministerstwa Kultury oraz z Narodowego Instytutu Dziedzictwa. Orkiestry górnicze są pod szczególną ochroną i nadzorem. Trwają prace nad dokumentowaniem, archiwizacją materiałów i wspieraniem wizerunkowym, bo nie wszystkie orkiestry dbają o swoją „widzialność” w sieci Internet. Dzięki wspólnym staraniom w ramach projektu: „SPAMIYNTEJ TO. Ochrona dziedzictwa kulturowego górniczych orkiestr dętych” realizowanego przez Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu powstanie wreszcie pierwsza kompleksowa publikacja dotycząca przeszłości, teraźniejszości i przyszłości orkiestr dętych na Górnym Śląsku. To dokumentowanie ginącego gatunku, ale jest w tym też dużo optymizmu i siły w ludziach, którym nadal się chce. Jest nadzieja — ludzie wciąż mają pasję! Trzeba tylko wyjść z muzyką na ulice, place, podwórka. Marzę, by projekt z Katowic objął całą Górnośląsko-Zagłębiowską Metropolię… Apeluję do polityków, samorządowców i kuratorów festiwali, aby angażować orkiestry w różnego typu interdyscyplinarne działania. One są świetnym narzędziem promocji miast z ogromnym potencjałem. To także świetne narzędzie integracji społecznej. W Wielkiej Brytanii, m.in. podczas Durham Miners’ Gala, orkiestry towarzyszą pochodom i dyskusjom społecznym. Zresztą, gdy pojedziemy na Wyspy Brytyjskie, zobaczymy orkiestry grające w każdym miasteczku, choć kopalnie już nie funkcjonują. To właśnie orkiestry stały się tam narzędziem dyskusji społecznej, bo towarzyszą przemarszom grup walczących o swoje prawa. Kiedy wychodzimy z muzykami na podwórka, place zabaw, dzieje się coś niesamowitego – dzieci biegną do muzyków, dorośli wychodzą z domów. Należy wyprowadzić muzykę z sal koncertowych, wyjść na chodniki, na ulice, gdzie ludzie będą mogli zatrzymać się i posłuchać, jak grają. To jest kapitalne narzędzie do zmiany społecznej!
– Jest Pani społeczną ambasadorką orkiestr dętych, z wyboru, z przekonania, z miłości? Co to dla Pani oznacza?
– Mam jednocześnie wdzięczną i niewdzięczną rolę. Ponieważ nie jestem muzykiem, jestem często traktowana jako osoba spoza środowiska. Z drugiej strony badam orkiestry, animuję środowisko, pozyskuję dla zespołów środki, zapraszam ich do projektów wychodzących poza ich strefę komfortu. Mam dystans, mówię głośno o rzeczach, które bywają dla zespołów bardzo niewygodne. W otwarty sposób rozmawiam z przedstawicielami samorządów czy firm. Nie boję krytykować środowiska orkiestrowego by nie lukrować rzeczywistości w jakiej funkcjonują. Mówię otwarcie o głębokim kryzysie w jakim tkwią. Nie zawsze są mi za to wdzięczni, ale traktuję je jako gatunek zagrożony wyginięciem. Jeśli nikt nie będzie o tym głośno mówił, to wszyscy będą tkwić w mechanizmach z serii: „jakoś to będzie”. Uważam, że temat orkiestr został zaniedbany. Brak jest systemowych rozwiązań na poziomie Metropolii i województwa, brak koordynacji rozproszonych działań, które nie wspierają się wzajemnie. Mam nadzieję, że decydenci – przy pomocy ekspertów – zdecydują się by wreszcie wykorzystać potencjał zespołów. Potencjał naszych orkiestr leży na ulicy i zaraz przepadnie, jeżeli nie zaczniemy działać. Wyobraźcie sobie wielki metropolitalny karnawał orkiestrowy odbywający się na ulicach górnośląskich miast…


